Elbrus to najwyższy szczyt Rosji i jak niektórzy twierdzą-Europy, mierzący 5642 m npm. Do zdobycia go zdecydowałem się, gdy byłem na Rysach w kwietniu. Spotkałem tam Sebastiana, który jechał na Elbrus z własną ekipą. Niestety jego ekipa nie wypaliła i zostało nas dwóch. Po jakiś 2 tyg. zadzwonił do mnie Józek, któremu również nie dopisała ekipa z pytaniem czy nie mógłby się zabrać z nami. Oczywiście zgodziliśmy się od razu. Im więcej ludzi tym lepiej. Namiaru wziął ze stronki PTTK-u przy AE w Krakowie. Za niedługo zadzwoniła Beata i Andrzej i tak oto ruszyliśmy w 5 na tę piękną i potężną górę. Z Krakowa do Przemyśla pociągiem, następnie autobusem do Lwowa i pociągiem przez Donieck do Piatigorska. Po prawie 3 dniach jazdy dotarliśmy nad ranem do celu. Stąd maszrutką (busem) do Nalczika, następnie do wioski Elbrus w dolinie Baksanu, gdzie biwakowaliśmy 2 dni czekając na zameldowanie i pozwolenie na poruszanie się po terenie przygranicznym (propusk). Gdy wszystkie papiery mieliśmy juz załatwione wyruszyliśmy do Terskola, aby wpisać się do książki wyjść, a następnie do Azau skąd wyruszyliśmy na Elbrus. Do wys. 3700 wyjechaliśmy wyciągami a następnie na 4100 doszliśmy pieszo po lodowcu. Plecaki ważyły po 30 kg więc nie szło nam to szybko. Poza tym niektórzy z uczestników na takiej wysokości byli pierwszy raz, więc zaczęła się zadyszka. Po paru godzinach wszyscy doszli na miejsce naszego biwaku i zarazem bazy wypadowej. Rozbiliśmy się powyżej spalonego schroniska Priut 11. Po rozbiciu namiotów poszedłem sobie na 4400 aby zobaczyć jak mój organizm pamięta wysokość z poprzedniego roku z Mt. Blanc-a. W nocy trochę pobolewała mnie głowa-cóż ciśnienie i wysokość już nie ta. Ale na następny dzień wszystko było w porządku i wszyscy raźnie ruszyliśmy na aklimatyzacje na 5000 m. Część grupy doszła do Skał Pastuchowa na 4800 a trójka z nas poszła wyżej. Wróciliśmy szybko do bazy by w miarę wcześnie położyć się spać gdyż następnego dnia mieliśmy wstać o 1 w nocy i ruszyć na atak szczytowy. Prawie w ogóle nie spaliśmy, bo każdy wyobrażał sobie i myślał, jak to będzie jutro. Pogoda, wysokość itp. to nurtujące nas pytania. Wstaliśmy o 1 w nocy i po posiłku kolo 3 nad ranem ruszyliśmy. Razem z Sebastianem szliśmy trochę szybciej, a reszta dzielnie szła do góry pokonując kolejne metry wysokości. O wschodzie słońca byliśmy na jakiś 5000 m. Piękny widok. Od jakiegoś czasu marzły nam palce raz u rąk raz u nóg. Po wschodzie słońca zrobiło się cieplej i wszystko wróciło do normy. Po 7 godzinach stanął0em na szczycie Elbrusa, a Sebastian, który odczuł wysokość doszedł trochę później. Następnie na szczyt dochodzili Józek i Andrzej a na końcu nasza dzielna Beata. Wczesnym popołudniem wszyscy szczęśliwie wróciliśmy do bazy szczęśliwi i zmęczeni. Następnego dnia wyruszyliśmy w dół do Elbrusa, gdzie świętowaliśmy zdobycie szczytu. O świcie następnego dnia ruszyliśmy do Piatigorska skąd po wielu perypetiach w końcu dotarliśmy do Polski.
P.S. Jeśli ktoś wybiera się w te stronę radzę mu zabrać sporo dolarów dla milicjantów i służbistów, a wszystko załatwicie!!!
Copyright © 2014 by gorskieblogi